Tym razem ostrożnie, znaleźliśmy sobie pole w mniejszej miejscowości... w sumie to już nie pamiętam, czy najpierw dojechaliśmy do Marsylii i potem wróciliśmy przez Aubagne do La Ciotat, bo tam atlas wskazywał nam pole :D Fakt faktem - nocowaliśmy właśnie w La Ciotat. Pole namiotowe było mocno tanie, później okazało się dlaczego - woda w prysznicach była zimna, a co druga toaleta to była kabina z dziurą w ziemi. Ale i tak najbardziej rzuciły się w oczy... a raczej w uszy... CYKADY! Były ich na tym polu tysiące i non stop hałasowały. Na pniu jednego drzewa naliczyłam chyba z 20 sztuk, a drzew było tam sporo. Były wszystkie razem tak głośno, że nie słyszeliśmy swoich rozmów nawzajem. Obawiałam się, że cały czas będą nas karmić 100-decybelowym pomruk, ale koło 21 wszystkie umilkły... aby zacząć szmeranie już o 8 rano :) Dobrze, że cykady nie kąsają.
Na tym samym campingu obok rozbiło się dwóch młodych, rudych chłopaków. Mieli super sprzęt, taki niewielki terenowy samochodzik jak na safari, namiot, który rozkładało się na samochodzie i drabinę. Do tego mnóstwo innych gadżetów kuchennych. Byli z Niemiec i powiedzieli, że jadą właśnie na taki poważny trip po Europie.
Tego samego dnia poszliśmy zobaczyć co ciekawego jest w sercu La Ciotat. Ale niestety niewiele ciekawego tam było poza świetną plażą i ludźmi ćwiczącymi na niej. Przy La Ciotat są dosyć ciekawe wysepki, kupiłam sobie z nimi pocztówkę. Znaleźliśmy autokar, który miał nas zabrać do Marsylii następnego dnia. I wróciliśmy na pole.