I znowu, z rana wyruszyłyśmy w trasę. Na dziś zaplanowany był najwyższy szczyt Madery, czyli Pico Ruivo.
Słyszałyśmy, że trasa jest prosta i zajmuje niewiele czasu. Uzbrojone w zapasy na lunch zaczęłyśmy się wspinać, ponownie, za grupą Niemców na emeryturze. Do tej pory mnie denerwowali, ale w tym miejscu dojrzałam do decyzji, że super, że tu przyjeżdżają i zostawiają swoje pieniądze. Madera potrzebuje ich pieniędzy!
Na Achada do Teixeira (którą poprzedza masakryczna droga samochodowa) zaparkowałyśmy auto i ruszyłyśmy na górę. Wszystko było zachmurzone, chłodne i surowe, a ziemia ruda (jak nazwa ruivo wskazuje).
Było tam pewnie z 10 stopni, a my w szortach i cienkich sweterkach. No ale trudno, trzeba było być ciągle w ruchu. Warunki tu naprawdę były dość surowe, rosły tu tylko jakieś krzewy, które wyglądały jak porośnięte mchem.
Prawie przy szczycie stoi chata, w której można kupić kartkę, na której pan daje pamiątkową pieczątkę o zdobyciu szczytu.
Wejście na szczyt było super, to był mój najwyższy do tej pory punkt. Po zrobieniu kilku zdjęć póki nas Niemcy nie dogonią, zrobiłyśmy na szczycie przerwę na lunch. Najlepiej :)
Na górze przywitało nas słonko, bo wszystkie chmury zostawiliśmy na dole! Góry są super. Zdobyłam swój najwyższy dotąd szczyt :)