Dojechałyśmy do Porto Moniz, gdzie kupiłyśmy parę pamiątek i poszukałyśmy miejsca na obiad. Wybrałyśmy duży i pusty lokal (wszystko puste o tej porze roku) i kupiłyśmy espadę z bananami. Muito bom :)
W międzyczasie, umierając z przejedzenia dostałam wiadomość od naszego hosta José, żeby nie jeść obiadu, bo on nam szykuje coś tradycyjnego. Dzięki za cynk!
Kazał podjechać do Santy pod kościółek, więc tam też czekałyśmy. Potem się okazało, ze jednak u niego w domu nie dało się nas przyjać, bo mieszka z rodzicami i jego rodzice mieli wizytę znajomych z Wenezueli. Zapomniał xD Już wcześniej jego odpowiedzi były chaotyczne i nie odpowiadał na wszystko, o co pytałam albo w ogóle wcale, więc pomyślałam, że mamy mega pecha. Gdzie my trafiłyśmy? oO
Ale okazało się potem, że całkiem fajnie wyszło. Na ostatnią chwilę poprosił swojego kumpla, syna burmistrza Porto Moniz, o przenocowanie nas, zrobili nam espatadę w garażu. Był tam przemiły piesek wielkości niedźwiedzia o imieniu Mustang xD Było miło.
A na koniec wieczora zaprosili nas do swojej świetlicy pograć w bilard i popić piwko, gdzie grzecznie grali też na instrumentach śpiewając. Nie wiem czy się popisywali czy co, ale miło, jeśli tak spędzają czas.
Nastepnego dnia rano zabrałyśmy rzeczy z domu Nico i poznałyśmy jego tatę, pana burnistrza. Przywitał nas buziaczkami, jak to zwykle Portugalczycy robią.
José i jego kolega Dionisio zabrali nas dalej w wyspę i spędzili z nami ten dzień. Najpierw pokazali nam szlak (lavada) po jakimś lesie, mówiąc ciekawostki o tamtejszej naturze. Później zabrali nas na dzikie plaże Porto Moniz, gdzie dojechać można jedynie cable car. Była to tak zwana przez nich Fajã (czyli płaski teren między oceanem a klifem) pełna opuszczonych domków działkowych, w których niegdyś, np. robiono wino. Przez jakiś busz doszliśmy do kamienistej plaży. Widoki były super :)
Następnie ruszyliśmy na Ponta do Pargo.