Nasz host kazał na siebie poczekać, bo miał jakieś wydarzenie z dzieckiem swojej kumpeli w szkole. Poszłyśmy więc do plaży, żeby poczekać na zachód słońca. Dziewczyny zjadły sobie, a ja szukałam dobrego miejsca do zdjecia. Jednak moja artystyczna wizja została zniszczona przez okropne chmury na horyzoncie. Czekając aż ściemni się niemal do końca dzeiwczyny stwierdziły, że idą złapać wifi. Powiedziałam, że ok i będę wołać. Oddaliły się i minutę później zapalili mi światła nad głową - ze zdjęć nici.
Poszłam więc szukać dziewczyn, one jednak poszły dalej niż ustalałyśmy.
Po placyku kręcił się dziwny typek, a ja zostawiłam telefon w samochodzie, bo został mi 1% baterii.
Koleś łaził w tę i z powrotem i mi się przyglądał, więc lekko się zmartwiłam. Dziewczyn nigdzie nie było. Poszłam do samochodu, bo pomyśłałam, że tu się w końcu spotkamy. Jednak było tam tak ciemno, ze się przestraszyłam.
Minęła godzina i kiedy wymyślałam już różne scenariusze, m.in. łapanie stopa na lotnisko, bo nigdy ich nie znajdę i nie mam pieniędzy xD zobaczyłam w oddali JE.
Happy end !
Jednak potem nadeszło gorzkie niezadowolenie z naszego hosta. Strasznie dziwny, zbyt pewny siebie król życia, który pozwolił sobie na zbyt wiele. Niesmak pozostał mi do następnego dnia, kiedy marzyłam tylko o opuszczeniu jego domu i jechaniu w długą.