Dojechaliśmy tam dnia pierwszego, do wcześniej zarezerwowanego pokoju w hostelu w ósmej dzielnicy Pragi, czyli Libeň. Chwilę pobłądziliśmy, ale za chwilę znaleźliśmy nasz hostel. Poszłam do "recepcji" (za dużo powiedziane ;)), gdzie nieśmiało spytałam pana:
- English?
Pokręcił głową.
- German...?
Znów pokręcił głową.
- Polski?
Z zadowoleniem pokiwał głową i rozłożył ręce w geście zrozumienia. Więc tak mówiłam do niego po polsku, a on do mnie po czesku. Po zostawieniu rzeczy w pokoju poszyliśmy na nocne zwiedzanie Pragi. Waluty mieliśmy tylko tyle, żeby zapłacić za hostel, więc nie mieliśmy za co kupić biletu na metro, więc do centrum poszliśmy pieszo. Nie poszliśmy też na czeskie piwko. Nie było nigdzie całodobowego kantoru, bo nie przyszło nam do głowy, że po czesku "kantor" nie będzie brzmiał tak jak po polsku (směnárna). Nie doszliśmy do samego centrum, tylko najdalej do stacji Florenc, gdzie zaczęło lać. Wróciliśmy inną drogą, zmęczeni.
Następnego dnia po śniadaniu powoli wyruszyliśmy metrem do miasta. Zwiedziliśmy wszystkie główne zabytki w starym mieście. Zaczęliśmy nasz własny sposób zwiedzania miasta - "na pałę", "może teraz w tę uliczkę", "ciekawe co jest tutaj". W tym okresie Praga była niesamowicie pozapychana ludźmi. Rzucili się w uszy inni Polacy, rozmawiający głośno.
Pod wieczór zaczęliśmy rozmyślać, jak dostać się do Wenecji, która była następnym celem. Z atlasem i Kate rozpoczęliśmy rozmyślania, z których wniosek wysnuliśmy jeden - głupia Austria. Nie dość, ze tego kraju właściwie nie da się ominąć, to jeszcze ma wszędzie płatne autostrady i płatne tunele w górach na granicy z Włochami. Czy lepiej jechać przez Niemcy? Na przykład przez Monachium. Zdecydowaliśmy się na najkrótszą drogę - przez Austrię, płacąc za winiety.
Najbardziej w Pradze spodobały mi się:
* grajkowie na moście Karola i pod Bohemią Crystal, klimat jaki stwarzali
* rozmowa polsko-czeska
* widok z Praskiego Grodu na całe miasto
* WIEŻA TELEWIZYJNA w Żiżkov, do której stóp nigdy nie dotarłam ;)