Wyjechaliśmy z La Ciotat z nadzieją, że uda nam się przez jeden dzień przemierzyć trasę La Ciotat - Mulhouse. Skoro udało się w jeden dzień z Pragi do Wenecji to tu też się uda. Ale nie wzięliśmy pod uwagę tego, że tam były same autostrady, a tu jeździmy zwykłymi drogami krajowymi... i nie zdążyliśmy ;p Zaczynało się ściemniać już jak dojeżdżaliśmy do Lyon. Jechaliśmy przez Aix-de-Provence, a potem prosto w górę.
W Lyon chcieliśmy dorwać nocleg, skoro i tak nigdzie nie zdążymy. Były dwa pola w pobliżu. Jeden - supertani, ale nikogo nie było w recepcji. Była jedynie karteczka o tym, żeby dzwonić. To zadzwoniliśmy. Niestety odmówiono nam, bo miejsc brak. No to jazda szukać dalej.
Z drugim był problem, bo nie mogliśmy trafić. Na poboczu stali sanitariusze obok karetki, więc spytaliśmy się ich o drogę. Oni nie bardzo umieli po angielsku, ale był z nimi inny mężczyzna, więc go zawołali. Pokazał się taki facet w średnim wieku w polówce za kilka tysięcy, z perfekcyjnym angielskim i zaczął nam tłumaczyć. Jechać, skręcać, na rondzie któryś tam wyjazd... zguba. Zauważył, że nic już nie pamiętamy, bez wahania kazał za sobą podążać. Znowu ktoś nas prowadzi autem! Niesamowite.
A jechaliśmy za nim z 20 minut. Więc na bank sami byśmy tam nie trafili. W końcu stanął na miejscu, pokazał nam ten camping, powiedział, że jakby się nie dało, to wtedy obok jest hotel. Pięknie podziękowaliśmy i pojechał. Panie richboy'u... 4-gwiazdkowe pole namiotowe... obok hotel Ibis. Na pewno nas stać :) Byliśmy tam na miejscu 21:05, a recepcja otwarta do 21 i już nas nie przyjęli... Ale pan richboy się starał i był świetny! Francuzi najlepsi!
Więc znowu zostaliśmy bez noclegu... Wjechaliśmy w uliczkę, zjedliśmy coś i zaczęliśmy myśleć nad rozbiciem się na dziko. Jednak kolegę coś powstrzymywało. Postanowiliśmy odjechać z miasta i później może coś dzikiego by się znalazło.
Nie odmówiliśmy sobie jednak przyjemności przejechania przez płatny tunel pod rzeką w Lyon (tunele to nasze ewidentna słabość...). Kosztowało nas to parę euro, ale jaka frajda.