W piątek byłam umówiona z mentorką Caroliną na kawę, ale zamiast tego zadzwoniła z propozycją, żebym pojechała do jej rodzinnego domu na weekend. Oczywiście się zgodziłam, więc po wydarzeniu ESNu miałyśmy pojechać do niej.
Wieczorem był Speed Meeting, a że nie znałam tu za wiele ludzi to z dwoma koleżankami wybrałyśmy się tam. Tutaj trzymam się bardziej z Austriaczką i Polką, bo mają podobne podejście do erasmusa jak ja i chodzimy razem na portugalski. No i oczywiście z moją mentorką. Na powitalnym obiedzie ESNu po zobaczeniu tych wszystkich pijanych członków obu mafii (hiszpańskiej i włoskiej) zgodnie stwierdziłyśmy, że łatwiej będzie nam zakumplować się z Portugalczykami niż z erasmusami. Ale no trzeba kogoś znać!
Speed Meeting nie udał się za bardzo, ale poszliśmy do jakiegoś pubu z dwoma Włochami, Syryjczykiem i Portugalczykiem i też było fajnie.
Nie spodziewałam się, ale mama Caroliny przyjechała po nas autem. Starałam się kulturalnie odpowiadać na wszystkie pytania pani mamy. Stwierdziła, że mam dobry akcent i że ładnie mówię. Były to proste rzeczy, więc pewnie, że ładnie :D
Ceira jest bardzo blisko Coimbry, zaledwie 10 minut jazdy, ale wiedziałam, że jeżdżąc poza miasto poznam zwyczaje prawdziwej Portugalii.
Pani mama zaatakowała mnie proponując wszystko: ręczniki, dodatkowy koc, sweter, bo zimno, więcej ręczników. Kochana jest. Dostałam termofor do łóżka, co jest świetnym pomysłem, bo rzeczywiście było zimno. W domu nie mają ogrzewania.
Carolina pokazała mi dom: jest ogromny. Mają dwa dodatkowe pokoje gościnne.
Po wstaniu było za późno na śniadanie, więc od razu przygotowywano lunch (almoço). Chciałam pomóc, ale nie pozwolono mi, więc oglądałam telewizję z 10-letnim bratem Caroliny, Gustavo. Śmieszny dzieciak.
Na lunch była zupa z kapustą i agrião, nie wiem czy w Polsce się to je. Tutaj robią z tego sałatki i dostępne jest tylko zimą. Zupa była dość ciekawa. Na 2 danie był ryż z surimi i krewetkami oraz sałatka z agrião, pani mama powiedziała, że w tym regionie jest to dość często jedzone danie, ale nazwy nie zapamiętałam. Była już pełna, a serwowany był jeszcze deser (pyszne truskawki z bitą śmietaną), później kawa i odrobinka likieru regionalnego Beirão, którego pan tata wybitnie nie lubi. Dla mnie był dość ciekawy :)
Pogoda była cudowna. Po lunchu młodego Gustavo odwieźliśmy na urodziny kolegi, a reszta rodziny postanowiła pokazać mi Castelo de Montemor-o-Velho w połowie drogi między Coimbrą a Figueira. Po drodze oglądałam wzgórza i doliny, które były totalnie zalane przez ostatnie ostre deszcze. Rodzina Caroliny tez była zdziwiona tym widokiem. Na szczęście większość domków na wsiach położonych jest na małych wzniesieniach, więc ta powódź nie dotknęła mieszkańców aż tak.
Zamek wybudowano na górce, co jest po prostu urocze i widok z góry jest bardzo ciekawy! Zamek jest jednym z pomników historycznych i należy do dziedzictw kultury Portugalii. Wg wikipedii zbudowano go w roku 1088, co czyni go starszym niż naród portugalski. Nie słyszałam o nim wcześniej, ale z pewnością warto było go zobaczyć. Ponoć niedaleko jest jeszcze jeden, nawet lepszy zamek, muszę się tam wybrać :)
Rodzina Caroliny jest super. Mama Caroliny dużo i opowiedziała o regionie, powiedziała też, że będą jechać do Salamanki i żebym pojechała z nimi jak chcę. Oczywiście, że chcę :D Mówiła też o innych wycieczkach po regionie, nie wiem jak im się odwdzięczę!
W drodze powrotnej staneliśmy na regionalne ciastka w przydrożnej cukierni. Była pełna ludzi, mimo swojej lokalizacji, więc wiedziałam, że musi być dobre. Spytałam Carolinę które ciastko jest najbardziej typowe dla regionu. Wskazała na queijadas de tentúgal, więc poprosiłam właśnie o to. Queijada wygląda jak gwiazdka i jest baaardzo słodka. Zrobiona oczywiście z jajek i ogromnej ilości cukru. Można znaleźć w internecie przepisy, ale nawet nie próbuję podrobić tych, bo były mega!
Reszta słodkości, które próbowałam to podłóżne Pastel-de-Tentúgal robione też z jajek i posypane cukrem pudrem. Tata Caroliny próbował tłumaczyć jak robiona jest owijka, że w ogromnej sali pani rozwałkowuje to na cieniuteńkie płachty i później ucina po kawałku. Musi to wyglądać dość ciekawie. Nie znam nazw pozostałych ciasteczek: te muffinki były słone i zawierały w sobie mięso kaczki, a rogalik ze zdjęcia przypomina mi w smaku masę rogala świętomarcińskiego bez maku. Moim faworytem bezsprzecznie zostaje queijada! Niestety ten rodzaj można dostać tylko tu na wsi, więc w Coimbrze raczej nie uraczę tego smaku.