Wybieraliśmy się do Maroko, w związku z tym dwóch kolegów przyjechało do Coimbry, gdzie spędziliśmy czas na wspólnym obiedzie z moimi znajomymi i nowopoznaną Ewą z couchsurfingu, która odbywa praktyki w Coimbrze i zaprosiłam ją także na obiad. Nie zdążyliśmy wydrukować naszego planu podróży ani biletów lotniczych, bo Mateusz wcześniej był ejszcze w Porto i zachlał na portugalskiej imprezie z ludźmi z esnu.
Ewa dała nam wskazówki co do łapania stopa do Lizbony.
W sobotę z rana we czwórkę poszliśmy łapać stopa na wylotówkę z Lizbony. Podzieliliśmy się na pary i każda z nich miała kartkę "Lagos, Lisboa" i łapaliśmy na zmianę. Mieliśmy problemy z dotarciem na miejsce i Ewa znowu pomogła. Zatrzymały nam się jedynie samochody, któr podrzuciły nas 3 km od Coimbry przy wjeździe na autostradę, jednak tam samochody były zbyt rozpędzone i nikt się nie zatrzymał. Po 3 h na słońcu zrezygnowaliśmy i zaczęliśmy iść do Coimbry (3km w słońcu -.-).
Na stacji powiedzieli nam, że niestety najbliższy autobus do Faro jest rano o 6, a nam było nieco szkoda czasu.
Znaleźliśmy blabla car do Lizbony, który kosztował niestety tyle samo, co autobus, ale rpzynajmniej można było pojechać, a nie czekać do następnego dnia. Nasi kierowcy byli bardzo sympatyczni, była to gejowska para Portugalczyków mieszkająca w Lizbonie. Podróż minęła nam szybko i poprosiliśmy ich o zostawienie nas na jakimś podjeździe dla tirów, żeby złapać kogoś na Lagos. Było jednak już po 11 wieczorem i jeden z kierowców zmartwił się, zaproponował, że możemy spać u nich i z rana wziąć autobus do Lagos. Kochani!
Dałam jednemu z nich brelok z Polską, z czego bardzo się ucieszył. Nasza wdzięczność była o wiele większa!