Pierwsze kroki w Fezie postawiliśmy na ładnej stacji, gdzie od razu powitali nas przewodnicy: "Hi, my friend. Are you ok? I can help you". Ale jako, że przeczytaliśmy o Maroko naprawdę sporo od innych podróżników, wiedzialiśmy co takie rpzyjazne nastawienie oznacza - pomagają ci, prowadzą do miejsca, gdzie potem musisz coś kupić lub dać im jakieś pieniądze bezpośrednio. Podziękowaliśmy zatem i wyszliśmy z budynku. Tam z kolei milion taksówkarzy proponowało przejazd, również ich odrzuciliśmy.
Musieliśmy się najpierw odnaleźć. Spytaliśmy w Ibis Hotel, który był obok, gdzie można znaleźć informację turystyczną. Pan powiedział, że przy poczcie w centrum, co nam niewiele mówiło, ale ruszyliśmy w stronę środka miasta.
Po drodze zobaczyliśmy firmę przewozową Supr@tours, z której polecano nam skorzystać jadąc nocą z Fezu do Merzouga. Ten dzień mieliśmy spędzić w Fezie i wieczorem jechać do Merzouga na pustynię, taki był przynajmniej plan. Nie znaleźliśmy też noclegu w Fezie, bo nie było potrzeby - spać mieliśmy w autobusie. Niestety autobus był pełny -.-
Zaczęliśmy błądzić w poszukiwaniu centrum turystycznego, żeby dostać mapę i instrukcję, jak inaczej można wydostać się z Fezu podróżując nocą. Prawie nikt nie mówił po angielsku, niestety tylko turyści, którzy w Fezie byli nowi tak samo jak my.
Znaleźliśmy biuro wymiany walut. Wymieniliśmy pieniądze (do czego potrzebny był paszport!) i tam spytaliśmy pana, gdzie jest biuro turystyczne i wreszcie ktoś nam pomógł. Pan w centrum turystycznym mówił po angielsku, wytłumaczył nam co jest gdzie w Fezie, gdzie jest medina i stacja autobusów, a także, że najlepiej wziąć tam Petit Taxi.
Pojechaliśmy do stacji CTM (za około 10dh za całą taksówkę), czyli autobusów, z których w większości korzystają turyści. Nasz taksówkarz był bardzo miły i rozgadany, umiał angielski i kilka innych języków, chwalił się tym, bo miał tylko 21 lat i tyle języków już. Powiedział, że jak potrzebujemy przewodnika po medinie, to może z nami pochodzić, da nam niską cenę. Wzięliśmy od niego numer telefonu i poszliśmy na stację. Tam od razu podlecieli do nas inni, pytając co chcemy. Lecz najlpierw oczywiście padło pytanie skąd jesteśmy. Zaprowadzono nas do człowieka, który, jak to określił, specjalizuje się w ludziach z Polski xD Po drodze oczywiście z każdego stanowiska zachęcali do kupna czegoś. Powiedział, że wszystkie autobusy ma już pełne, więc będzie ciężko. I że on organizuje super transport, na "dowód" pokazał nam smsa od Polaków, gdzie dziękowali mu i mówili jak super. Potem zaczął kombinować, że jak skorzystamy ze spędzenia nocy na pustyni, w bardzo korzystnej cenie ogarnie nam dojazd do Merzouga i powrót do Fezu. Powiedzieliśmy, że nie takie mamy plany i wtedy mężczyzna uznał, że się targujemy, więc podał korzystną cenę, około 400 dh od osoby za całość (łącznie z nocą na pustyni). Może i była to opcja, ale nie mieliśmy w zamiarze wracać do Fezu, więc powiedzieliśmy, że w grę wchodzi jedynie transport do Merzouga i na tym koniec. Powiedział, że nie może nam pomóc i odeszliśmy.
Stanęłiśmy przed budynkiem z boku, żeby nie zawadzać i zebrać myśli. Opcji nie było za wiele, raczej jedna - zostać w Fesie do jutra i wziąć wieczorem autobus nocny. Potrzebny był teraz jedynie hostel. Postanowiliśmy wrócić do miasta i w maku zaczerpnąć neta. Mężczyzna przyszedł do nas negocjować stawkę. Nagle znalazł dla nas rozwiązanie: on uruchomi auto dla nas i jednego Niemca i zawiezie nas do Merzouga za 200 dh od osoby. Nie byliśmy przekonani, nie ufaliśmy mu. Co jak wywiozą nas na środek niczego? Więc powiedzieliśmy mu, że dziękujemy, znajdziemy inną opcję. A on swoje, że supratours kosztuje 180dh, owszem, ale musimy zostać do jutra i wydać jeszcze na hostel i jedzenie w Fesie, więc nam się nie opłaca. Zbyliśmy go i ruszyliśmy w stronę mediny, żeby nas nie dogonił i nie męczył dalej. Przez przypadek weszliśmy do mediny, ale zaraz wyszliśmy, żeby ludzie nas nie nagabywali. Poszliśmy na jakiś plac, było już dość późno, z meczetu słychać było nawoływanie do modlitwy. Złapaliśmy Petit Taxi do maka.
Byliśmy w głupiej sytuacji z tym autobusem do Merzouga, więc postanowiłam odkopać wiadomość z couchsurfingu od dziewczyny z Fezu, z którą chciałam spędzić na miejscu czas. W tym wypadku jednak jej pomoc była bardzo ważna, bo nie mieliśmy gdzie spać. Kupiliśmy marokańską kartę i najpierw zadzwoniliśmy do Mustafy z Merzouga, że wszystko się opóźni. Potem zadzwoniliśmy do Fatimy. Udało się z nią dogadać, że o 20 spotkamy się przy jakiejś niebieskiej bramie mediny, bo ona tam pracowała i o tej godzinie kończyła pracę. W międzyczasie poszliśmy znowu do supratour kupić bilety, żeby następnego dnia znowu nie było niespodzianki. Pan powiedział, że można dopiero jutro o 10 kupić, bo zepsuła mu się drukarka do biletów, ale udało się chociaż zarezerwować miejsca.
Napisaliśmy też open request na couchsurfingu, bo być może ktoś się zgłosi w ostatniej chwili, choć nie wierzyliśmy w to zbytnio.
Przed 20 próbowaliśmy złapać Petit Taxi, co było mega trudne, bo było dość ruchliwie i każdy chciał taxi. Do tego jeszcze źle wymawialiśmy nazwę miejsca spotkania xD Potem daliśmy taksówkarzowi telefon i Fatima wytłumaczyła. Okazało się, że miejsce to nazywa się nie brama niebieska, a Place du Boujloud, przy bramie (Bab) Boujloud. W końcu udało się dojechać xD
Fatima była radosną dziewczyną, ciągle uśmiechniętą. Powiedzieliśmy jej, że szukamy miejsca do spania. Ona nie mogła nas przenocować, bo miała bardzo mały pokój i na CS tylko spędza z ludźmi czas. Spytałam o hostel/hotel i czy to prawda, że nie będę mogła spać z chłopakami w pokoju, tylko odseparują mnie. Słyszałam, że nie może kobieta spać z mężczyznami w tym samym pokoju, głównie w hostelach. Fatima potwierdziła ze śmiechem, lekko zdziwiła się na moje pytanie. Dla niej było oczywiste, że powinniśmy spać oddzielnie. Pokazała nam hotel tuż przy Bab Boujloud, gdzie mogliśmy spać we trójkę za 100dh od osoby. Trochę sporo, ale no niech będzie. Przy Fatimie głupio było się targować, choć na bank moglibyśmy.
Spytała, czy spodziewałam się zobaczyć ją w huście czy nie. Spodziewałam się w i tak też zastałam. Spytałam, dlaczego właściwie kobiety to noszą. Powiedziała, że tak muzułmanka pokazuje jaka jest religijna i, że chce co najlepsze zostawić jedynie dla swojego męża.
Zostawiliśmy rzeczy i poszliśmy z nią w medinę. Pokazała nam historyczną część opisując niektóre miejsca. Pokazała nam, gdzie pracuje (świeżo otworzyła własny sklep z kosmetykami) i, że możemy ją tam jutro znaleźć jak chcemy. Poszliśmy do kawiarni na marokańską herbatkę i słodkości. Miejsce, które wybrała pełne było jej przyjaciół - Cafe Clock. Ponoć właścicielem jest Anglik i jest to miejsce bardzo znane w Fezie. Pewnie dla turystów głównie xD Kawiarnia była ogromna, na kilka pięter i prawie wszystko było zajęte. Usiedliśmy na dachu w bardzo klimatycznej otoczce. Było tam sporo turystów z Hiszpanii i z Niemiec - norma.
W międzyczasie dostaliśmy 2 telefony z CS - odpowiedzi na nasze rapid requesty! Nie wierzyliśmy, żałowaliśmy, że już zapłaciliśmy za hotel. Umówilismy się zatem na następny dzień na kawę.
Porozmawialiśmy nieco o sytuacji młodych ludzi w Maroko. Fatima ma głowę pełną marzeń. Chce podróżować, ale jest to strasznie dla nich drogie. Sama wiza kosztuje tyle, że nie wierzyłam. Jej najbliższym marzeniem jest Turcja i Hong Kong, ponieważ tam nie potrzebują wizy. Wypiliśmy po zielonej herbacie z miętą (atai), którą w Maroko piję się na potęgę. Dodają tam strasznie dużo cukru, jak do wszystkiego! Herbaty w dzbanku nie miesza się łyżeczką, tylko przelewa się do kubeczka z wysokości i wlewa z powrotem do czajniczka i tak w kółko aż będzie odpowiednio słodka. Na koniec odrobinę leje się do kubeczka na spróbowanie. Marokańskie łakocie, których spróbowaliśmy opisałam pod zdjęciami.
Zaczeliśmy marznąć, więc pożegnaliśmy się obiecując, że jutro znajdziemy ją w jej sklepiku.
Wieczorem w hostelu spotkaliśmy jeszcze dwie młode Rosjanki - Alexandrę i Irynę, erasmuski z Paryża. Zagadały, bo usłyszały polski i zastanawiały się, co to za język. Zaczęliśmy rozmawiać, poszliśmy z nimi też na herbatę do restauracji w hotelu. Restauracja znajdowała się na dachu, pół zadaszona, pół nie. Pan tam był bardzo uprzejmy, widzieliśmy innych turystów, którzy spali tam na kanapach. Pomyśleliśmy, że za niewielką opłatą spali na dachu, słyszeliśmy o takiej opcji, ale nie wiedzieliśmy gdzie szukać. Znowu można było uniknąć kosztu... ale trudno. Opowiedziały nam o swoich przygodach w Hammam i innych wartych obejrzenia miejsc, m.in. panoramę na Fez.
Pożegnaliśmy się, bo były zmęczone, a z rana wracały już do Europy. Wymieniliśmy się kontaktami i życzyliśmy powodzenia.
My też się położyliśmy, z rana trzeba opuścić hotel.