Rano poszliśmy do recepcji spytać, które studio filmowe jest tym największym i najbardziej znanym, bo było ich jednak kilka. Pan nam powiedział, pokazał na mapie. Zostawiliśmy u niego w recepcji plecaki.
Nasz host już siedział w kawiarni przy hostelu ze swoimi znajomymi. Kupiliśmy sobie po kawie, sprawdziliśmy aktualności i poszliśmy na autobus. Host pokazał nam miejsce, gdzie staje i poczekał, nie rozmawiając z nami - stał kilka metrów dalej w cieniu. Chyba się bał. Później spytał w autobusie, czy jedzie on tam, gdzie chcieliśmy i wsiedliśmy dziękując.
Przejazd kosztował 3dh od głowy.
Zdecydowaliśmy się nie wchodzić do tego studia, bo kosztowało to aż 60dh, a ponoć nie takie super. Pochodziliśmy dookoła po pustynnym terenie, gdzie było widać wysokie góry. Rzeczywiście czułam się jak w filmie :D
Posiedzieliśmy tam ze 2 h, bo teren jest ogromny i z miejsca do miejsca idzie się sporo. Jak wracaliśmy zaczęła rozkładać się ekipa do kręcenia jakiegoś spotu o Maroko - mieli kilka wielbłądów i babka prezentowała coś do kamery po hiszpańsku.
Krzychu powiedział, że to chyba Wojciechowska -.-
Wróciliśmy na ulicę i czekaliśmy na autobus. Podbiegły jakieś dziewczynki krzycząc "Bonjour, madame!". Odpowiedziałam im, uśmiechnęłam się i pomachałam. Wyglądały na podekscytowane. Szkoda, że nie miałam jakichś łakoci.
W mieście poszliśmy kupić bilety na autobus w CTM - oczywiście był pełny. Poszliśmy więc na stację dla miejscowych - autobus o wiele tańszy, w idealnej dla nas porze, wolne miejsca. Kupiliśmy bilety i pojechaliśmy taksówką po nasze rzeczy.
Podziękowaliśmy wszystkim, naszemu "hostowi" i wzięliśmy taxi na stację.
Autobus był pełen ludu.