Z Ouarzazate pojechaliśmy autobusem dla miejscowych, tzn. przez wszystkie małe wioseczki na trasie. Usiadłam obok młodego mężczyzny, który wskazał mi miejsce jak zobaczył moją minę na brak miejsc.
Przez początek trasy jedynie zapisywałam sobie coś w moim notesie, raz na jakiś czas odzywając się do chłopaków. Chłopak obok spał. I wtedy zaczęło robić się górzyście - cudownie!
Te widoki były niemożliwe! Cierpiałam strasznie, że nie siedzę od okna, bo chciałam porobić zdjęcia chociaż tak. Niesamowite, piękne. Nie mogłam uwierzyć, że przez przypadek trafiliśmy w TAKIE miejsce. Odwróciłam się do Mateusza, który też cierpiał, bo nie siedział przy oknie. Nie wytrzymałam, przeprosiłam chłopaka i zaczęłam mu robić zdjęcia przed twarzą. Śmiał się, powiedział tylko, że "impresionante". Potem przeprosiłam jeszcze raz wyjaśniając, że pierwszy raz widzę tak wysokie góry, ale okazało się, że nie rozmawiał po angielsku ani trochę. Powiedział, że mówi po hiszpańsku, ja, że portugalsku, pokiwał głową i tak się porozumiewaliśmy. Dogadaliśmy się, że pochodzi z Zagory, czyli drugiego co do sławy miasta pustynnego w Maroko. Miło się rozmawiało.
Jak zwykle w połowie drogi autobus stanął gdzieś, żeby coś zjeść i rozprostować kości. Razem z chłopakami i nowym kolegą poszliśmy na herbatę. Mateusz rozmawiał z nim ożywienie, bo umie hiszpański, ja rozumiałam większość, choć nie wszystko.
Po ruszeniu dalej rozmawiałam z młodym mężczyzną, który jechał z Marrakeszu do Casablanki, żeby załatwić jakieś papiery. Pochodził z berberskiej rodziny. Powiedział, że Zagora jest piękna i następnym razem jak będziemy w Maroko musimy go odwiedzić.
Opowiedziałam mu o couchsurfingu i spodobało mu się to. Chciał się nauczyć angielskiego, więc cs jest do tego świetnym sposobem.
Po dotarciu do Marrakeszu zadzwoniliśmy do naszego hosta. Napisałam nowemu koledze adres internetowy couchsurfingu i pożegnaliśmy się życząc sobie powodzenia.