Słyszeliśmy, że Tizi n' Test to absolutne must see w Maroko.Uparliśmy się więc, że zobaczymy to miejsce choćby nie wiadomo co.
Wstaliśmy wcześnie rano, pożegnaliśmy się z hostem i podziękowaliśmy za wszystko, a następnie poszliśmy na grand taxi. Wołali jednak o takie stawki, że nie było mowy.
Pojechaliśmy do centrum turystycznego po mapę i spytaliśmy jak jeszcze można jechać na przełęcz. Pokazał nam stację autobusów. No tak. Poszliśmy tam z oszczędności. Wchodząc na stację od razu podszedł do nas koleś pytając dokąd jedziemy. Powiedzieliśmy Tizi n'Test. Popytał ludzi i powiedział, że jedyny autobus tego dnia odjechał 20 minut temu. Koniec, kapliczka! A tak chciałam zobaczyć. Powiedział, że droga tam zajmuje około 5 godzin, więc wiedzieliśmy, że jakby się udało na autobus, nigdy nie dojedziemy do Rabatu na noc. Wszystko wyglądało na to, że jednak zostaniemy w Marrakeszu zwiedzić, bo przecież nic nie widzieliśmy tam (wg mnie i tak nie warto).
W tym intymnym momencie załamania próbowano wcisnąć inne przejazdy w inne miejsca, ale podziękowaliśmy. Wtedy podszedł do nas pan mówiąc: "Tizi n'Test?". Okazało się, że autobus rusza za 5 minut. Szybka decyzja - nie jedziemy do rabatu dziś, będzie trzeba znaleźć inny przejazd, może stopem? Ja mówię, że ja mam najwięcej do stracenia, bo najdłużej się nie myłam, ale wytrzymam jeszcze dla tych widoków. Decyzja szybka pozytywnie. Wydaje mi się, że zapłaciliśmy około 80dh od osoby albo 40dh, nie pamiętam. Wsiedliśmy do autobusu - był niemal pusty. Ruszył chwilę po tym, jak wsiedliśmy.
Jechaliśmy w stronę zaśnieżonych gór daleko w panoramie Marrakeszu. Już nie mogłam się doczekać ^^
Zaczęliśmy skakać z jednej strony autobusu na drugą jak zaczęły się góry. Chciało się zobaczyć i sfotografować wszystko. Trzęsło niesamowicie. Nie mogłam nasycić się tym widokiem :)
W miarę jak zagłębialiśmy się w góry, tym więcej ludzi wsiadało. Podobnie jak w poprzedniej przełęczy mega dużo osób wymiotowało. Wg naszego kolegi z poprzedniego autobusu wiele osób po 20 roku życia jeździ autobusem po raz 1 i dlatego tak.
Oczywiście zatrzymaliśmy się w połowie drogi na jedzenie. Z autobusu zobaczyłam chłopca w żółtej koszulce Lewandowskiego ^^ Poszliśmy na coś smacznego. Zobaczyliśmy samotnie siedzącą dziewczynę, zaprosiliśmy ją do stołu, żeby zjadła z nami. Sprzedawali bruchette (nie wiem czy tak to się pisze), czyli szaszłyki za 2dh od sztuki. Zjedliśmy po 2 z chlebem i świeżym sokiem z pomarańczy. Dziewczyna była Australijką aktualnie studiującą w Berlinie. Po Maroko podróżowała samotnie aż miesiąc. Powiedziała, że do tej pory nic nieciekawego jej się nie przydarzyło. Jedynie zaczepiali ją w Marrakeszu, ale nic poważnego. Kierowca zatrąbił, że czas wracać.
Wysadzili nas przy restauracyjce/hostelu na wysokości 2100 m. Powiedzieli, że autobus powrotny jest o 20 do Marrakeszu. Pojechali dalej do Agadiru, a my dalej mogliśmy zachłysnąć się tym co było dookoła! Pięknie!!!
Na oknach restauracji było mnóstwo nalepek ludzi, którzy podróżowali przez to miejsce. najwięcej oczywiście niemieckich, później hiszpańskich. Ale znaleźliśmy aż 5 nalepek polskich! Z flagą czy też polskiej rodziny podróżującej tam. Miło!
Siedzieliśmy tam chyba z 5 godzin. Wypiliśmy w tym czasie kawy, herbatę i zjedliśmy jakieś ciastka. Pan, który tam siedział nie bardzo umiał po angielsku, ale był bardzo sympatyczny. Zostawiliśmy u nich rzeczy i przeszliśmy się nieco w górę drogą, która była za budynkiem. Wypisałam kartki do wysłania i poprosiłam pana o napisanie imienia po arabsku, ale nie umiał pisać :<
Jeden pan z nich umiał angielski i powiedział nam, że autobus o 20 jedzie prosto do Casablanki, więc jak chcemy jechać do rabatu to lepiej jechać prosto tam nocą, spać w autobusie i tam przesiąść się w autobus do Rabatu. Podziękowaliśmy za wszystko i tak też zrobiliśmy.